czwartek, 11 stycznia 2018
Olinda
W hotelu w Lençois zabawiliśmy we wtorek do późnego rana.
Po południu z niewielkiego lotniska polecieliśmy do Recife, z przesiadką w Salwadorze.
W Salwadorze przesiedliśmy się do większego samolotu.
Recife jest stolicą stanu o pięknej nazwie Pernambuco. To duże, zatłoczone miasto.
Od północy graniczy (nie ma w zasadzie granicy) z Olinda (nazwa pochodzi ponoć z hiszpańskiego „o linda”).
Miasteczko rzeczywiście piękne. Założone na początku XVI w., było pierwszą stolicą Pernambuco. Położone na wzgórzach, wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Jesteśmy już całkiem niedaleko równika (8 stopień S). Dzień i noc są równe. Po wylądowaniu zrobiło się szybko ciemno.
Zatrzymaliśmy się w Pousada dos Quatro Cantos w środku starego miasta. Wychodząc z hoteliku napotkaliśmy tłumy rozchodzące się właśnie po próbie wystąpień karnawałowych. Karnawał w Olinda nie ustępuje podobno temu z Rio. Jest nawet ciekawszy, bo nie skomercjalizowany. Rozpocznie się już za tydzień. Szkoda, że nas nie będzie.
Po kolacji w Oficina de Sabor, równie rekomendowanym miejscu jak hotel (zjedliśmy krewetki w mleku kokosowym) przez dluższą chwilę przyglądaliśmy się zabawie w narożnym dzielnicowym domu kultury.
Po śniadaniu mieliśmy trochę ponad dwie godziny, aby zaprzyjaźnić się z Olindą.
Z Praça de Carmo podeszliśmy uliczką do Franciszkanów, kościoła i konwentu. Podobnie jak w Salwadorze, to najbardziej okazały zabytek. Podobne są także ich dziedzińce dekorowane azulejos przywiezionymi z Portugalii, podobnie złocone ołtarze.
Naszym przewodnikiem był Marco, który zaoferował nam swoją pomoc pod pierwszym z kościołów. Na trasie naszego spaceru kościolów było kilkanaście.
Na tym zdjęciu synagoga, najstarsza w Brazylii.
A poniżej wiezienie, w którym kary odbywali niewolnicy.
W Olinda, podobnie jak w wielu miejscach w Brazylii widać mieszające się w architekturze style europejski, indiański i afrykański.
Przed południem wróciliśmy do hotelu. Sprawnie spakowaliśmy plecaki i z zapasem (mimo, że kierowca Ubera robił wszystko, aby pomylić drogę lub nas rozbić) zdążyliśmy na dworzec autobusowy. Wieczorem wczoraj przyjechaliśmy do słynnej wioski wakacyjnej o dziwnie dla Polaków brzmiącej nazwie Praia da Pipa. Pozostaniemy tu do soboty.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz