niedziela, 7 stycznia 2018

Itaparica

W czwartek rano wstaliśmy wcześniej. Umówiliśmy się z Domingo, u którego kupiliśmy wycieczkę, że odbierze nas z hotelu po ósmej.
Itaparica jest dość dużą wyspą położoną w Zatoce Wszystkich Świętych. Z Salwadoru można do niej dojechać drogą, ale jest to pewnie ze 200 km. Dużo krócej jest statkiem lub promem.
Wybraliśmy pakiet wycieczkowy. Oddalający się Salwador.
Pierwszą wyspą, na jaką zawinęliśmy była Ilha dos Frades. Mieszka na niej zaledwie 50 osób. Zajmują się rybołówstwem. Oczywiście także obsługą turystów, takich jak my. Poświęcają temu 2 godziny dziennie. Tyle czasu spędziliśmy na plaży tej wyspy.
Pożegnaliśmy Ilha dos Frades i po kilkudziesięciu minutach byliśmy przy Itaparica. Wyspa dość duża, niegdyś eksluzywna. Sporo eleganckich domów wakacyjnych. W programie wycieczki był lunch w z góry upatrzonej restauracji. Ponieważ było bardzo płytko, z naszej łodzi przesiedliśmy się do mniejszych jednostek (autorizados, jak nas zapewniał Paulo, przewodnik). Dotarcie do brzegu przypominało desant.
Obiad w postaci otwartego bufetu był dość smaczny, a obsługa sprawna.
Na piłkę nożną nigdy nie jest za gorąco.
Wycieczka odpłynęła do Salwadoru, my natomiast pozostaliśmy na wyspie. Od głównej drogi dzieliła nas jeszcze laguna. Małpka Mico nie moczyła sobie łap.
Na dwie noce zatrzymaliśmy się w Zimbo Tropical przy plaży Aratuba, pewnie ze 40 km od miejsca,w którym wylądowaliśmy. Pousada wśród zieleni. Właścicielami są Philippe i Sueli. Philippe przyjechał do Brazylii z Francji 32 lata temu i już tu pozostał. Sueli pochodzi z Ilheus. Bahia obojgu przypadła do gustu. Pousada (pensjonat?) to sześć domków, które przez lata budowali, starając się pozostawić roślinność nietkniętą w miarę możliwości.
Za barem rano Philippe spotkał 3 żółwie. Delikatnie je wyprosił.
Papuga ma na imię Loreta. Lubi kawę, którą częstuje ją Philippe.
Woda w morzu była wyjątkowo ciepła. Wręcz gorąca, naprawdę. Nie mogliśmy uwierzyć.
Małgosia także zaprzyjaźniła się z okolicznymi mieszkańcami.
Po południu pożegnaliśmy Zimbo Tropical. Będziemy tęsknić za zielonym folwarkiem Filipa i znakomitą kuchnią Sueli. Do Salwadoru wróciliśmy tym razem zwykłym rejsowym stateczkiem.
Sobota wieczór, Salwador, karnawał. Znakomite jedzenie, a potem dłuższy czas w barze przy katedrze, gdzie porywała i ogłuszała nas samba. Atmosfera wyjątkowa. Żal było wyjść. Jutro rano mamy autobus do Lençois w Chapada Diamantina.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz