środa, 17 stycznia 2018
Jericoacoara
Dni w Jericoacoara mijają nam niespiesznie. To idealne miejsce na wakacje. Zwłaszcza dla młodych lubiących imprezy i sporty wodne. Czyli świetnie trafiliśmy.
Jest ciepło, słonecznie. Wbrew prognozom nie ma burz. Jesteśmy 2,8 stopnia szerokosci geograficznej S, czyli do równika mamy w prostej linii 300 km.
Słońce przechodzi przez zenit, wstaje i zachodzi pionowo. Dzień i noc są sobie prawie równe przez cały rok.
Wczoraj wybraliśmy wycieczkę „litoral loeste”, czyli pojechaliśmy na zachód plażą. Tym razem przemieszczaliśmy się quadriciclo, czyli quadem. Ciekawe doświadczenie. Zupełnie niepodobne do motocykla. Niektóre odruchy wręcz przeskadzają. Ale daliśmy radę. Przy stromych zjazdach z wydm przydało się obycie z enduro. Ale jazda po trawersie w przechyleniu jest trochę niekomfortowa. Towarzyszył nam na szczęście doświadczony przewodnik na motocyklu, zapomniałem imienia niestety.
Pierwszy postój przy lagunie. Atrakcją są koniki morskie, które żyją wśród mangrowców. Krótka wycieczka łódką reczką sięgającą do kolan przebiegała zgodnie z regułami bezpieczeństwa. Kapoki były obowiązkowe. Faktem jest, że był odpływ. Przy wysokim morzu poziom rzeki jest o 2,5 m wyższy.
Okazuje się, że koniki morskie są rybami. Gatunki mogą mieć od 1,5 cm do 30 cm długości. Przewodnik miał doświadczenie w ich wypatrywaniu pod wodą, a nawet w schwytaniu do słoika.
W dalszej części wycieczki przeprawa przez rzekę. Tym razem już prawdziwą.
A zaraz potem postój w namorzynowym gaju, gdzie zatrzymują się o jednej godzinie wszystkie wycieczki. Sceny jak z fantastycznego filmu.
Lagoa Grande była celem wszystkich wycieczek.
Jedną z atrakcji jest zjeżdżalnia wodna z wydmy.
Oczywiście także jedzenie i hamakowanie.
Poprosiliśmy o menu i pan nam je przyniósł.
Nie wiemy, skąd wzięły się w takim miejscu te mało pustynne zwierzęta.
Po obiedzie rozwiało się. Wracaliśmy plażą. Był przypływ. Przekroczenie rzeki było bardziej emocjonujące. W trosce o aparat postanowiliśmy nie fotografować „pustynnej burzy”.
Wróciliśmy w porę, aby zdążyć na „wydmę zachodzącego słońca”. Kilka ujęć po drodze. Nieźle wiało i był przypływ.
Duna do Pôr do Sol ściąga o zachodzie słońca tysiące lemingów.
Po zachodzie także jest przyjemnie. Podobno Ci, którzy raz zajrzą do Jericoacoara, wracają.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz